Bo w tej firmie jest fantazja!

W 2005 r. wybrał się Pan do Andalo na organizowany przez BFC Snow Music Show…
Pamiętam jak dziś moment, w którym byłem już w trasie i zadzwonił do mnie niejaki Maciej Szpot z pytaniem, czy mogę być z kimś w pokoju. Odparłem, że oczywiście, ale pod warunkiem, że napijemy się razem dobrej grappy i… tak zaczęła się moja znajomość z Maćkiem oraz wieloletnia przygoda z BFC. Pojechałem przypadkiem, a trafiłem na super zorganizowany wyjazd pełen fajnych ludzi, i tak oto SMS stał się dla mnie rytuałem. Od 13 lat moja rodzina wie, jak spędzę pierwszy tydzień grudnia. To jest dla mnie obowiązkowy wyjazd w męskim gronie. A sport plus męskie grono, plus kuchnia włoska, oznaczają dla mnie czas na oczyszczenie głowy, na swego rodzaju psychiczny reset.

Z biegiem czasu zaczął Pan jeździć również na inne wyjazdy firmowe.
Początkowo wybierałem się na dwa SMS’y – otwierający i zamykający sezon (który ewoluował w Narciarstwo w Słońcu), potem dołączyła do mnie rodzina. Z żoną i córkami zaczęliśmy spędzać każde ferie na Narciarskich Dniach Polskich.
Starsza córka miała około siedem lat, a młodsza około trzech, gdy z pełnym zaufaniem oddałem je pod skrzydła instruktorów BFC. Wielu z nich już dobrze znałem. Moje pociechy szybko załapały bakcyla i nie wyobrażały już sobie zimy bez nart. Dla córek było wręcz oczywiste, że ferie równa się wyjazd z BFC. A dla mnie była to niezwykła wygoda, bo rano schodziłem na dół odprowadzić rodzinę do instruktorów, a sam mogłem się spokojnie ubrać i później godzinami szaleć na nartach. Córki uwielbiały spędzać czas w gronie znajomych, bowiem z BFC jeździ stałe grono klubowiczów, z którymi się znamy, lubimy i rokrocznie widzimy.

Z BFC się nie wyrasta? Co sprawia, że tyle razy jesteście w stanie jeździć na takie same wyjazdy?
Wyjazdy te same, ale inne miejsca, inne niezapomniane momenty i… inna firma. Bo z działalności sportowego pasjonata, BFC stało się prężną marką z fantastyczną ofertą, zarządzaną z pasją.
Firma niesamowicie wyrosła, zmieniała się oferta, ale jedna kwestia pozostała bez zmian. Fantazja w zarządzaniu. A najlepszym jej dowodem jest to, w jaki sposób firma reaguje na sytuacje kryzysowe. Bo to, że oferuje dobre hotele, jedzenie, ciekawy program i szkolenie – to jasne. Ale aktualnie, firm o podobnym założeniu biznesowym, jest już kilka na tym rynku, a to, co wyjątkowe tkwi w szczegółach. Mam mnóstwo znajomych, którzy pojechali z BFC kilka razy, potem wybrali się z innymi i… wrócili do nas, żałując, że szukali czegoś innego. Wyjazdy są zorganizowane perfekcyjnie, ale zawsze może się wydarzyć coś nieprzewidzianego. W BFC reakcje w sytuacjach kryzysowych są natychmiastowe, a problemy rozwiązywane momentalnie. Wyczuwa się, że firma oparta jest na wartościach rodzinnych i tworzona przez ludzi z osobowością.

Podam przykład. Któregoś razu wracamy z kolejnego ski safari. Wszyscy zmęczeni dniem na stoku, głodni, a do hotelu daleko. Wsiadamy do autokaru, ten gnie się na alpejskich zakrętach, zapowiada się smętna godzina jazdy. Wjeżdżamy do jakiejś maleńkiej wioski, i nagle… na pokład wnoszą nam pizzę i piwo. Nikt się tego nie spodziewał! Każdy odliczał czas do kolacji, nie spodziewając się, że ze zwykłego przejazdu można zrobić dobrą i pyszną imprezkę w autokarze. I to są takie smaczki, z których składa się nie tylko dany wyjazd, ale przecież całe nasze życie.

Dlatego nawet, kiedy nasze córki wyrosły już z rodzinnych ferii, to w moim kalendarzu wciąż wpisane są wyjazdy z BFC. Poza tym, SMS ewoluował z biegiem lat z potężnego wyjazdu, nastawionego na młodych, w bardziej kameralny, ale dalej zabawowy wyjazd. Z tymże dla szerszego grona, bo jeżdżą tam zarówno dwudziestoparolatki, jak i ludzie po 50-tce.
Do mojego grafiku doszło wiosenne Narciarstwo w Słońcu. No i z biegiem czasu doszły też rodzinne pobyty w Hotelu BoniFaCio, z którym czuję się o tyle związany, że moja kancelaria pomagała w obsłudze prawnej inwestycji. Pamiętam pierwszego Sylwestra w Sochocinie, gdy w hotelu nie było jeszcze wszystkich mebli.

A co najbardziej pamięta Pan z zimowych wyjazdów? Które chwile wpisały się, jako te najbardziej niezapomniane?
Kiedyś NDP odbywały się w San Martino di Castrozza. Maciek zorganizował tam ski safari, mieliśmy do przejechania dziesiątki kilometrów tras. Na sam koniec, usiedliśmy na pełnym luzie w barze jednego ze szczytów. Kieliszek grappy, delektowanie się cudownym zachodem słońca, a tu… wjeżdżają na trasy ratraki i zamykają stoki. Maciek krzyczy coś do Włochów, Włosi do niego i pada decyzja, że wpinamy narty i śmigamy na dół. Po świeżutkim wieczornym sztruksie, w promieniach zachodzącego słońca, ale z dużą dawką adrenaliny we krwi, pędziliśmy w dół. Zupełni sami, na zamkniętych już stokach. Widoki nieziemskie. Uczucie? Niesamowite.

Niezwykle miło wspominam też inny wyjazd w formule ski safari – do narciarskiego trójkąta na styku Szwajcarii, Włoch i Francji – miejscowości Courmayeur. To była fantastyczna wyprawa pod masyw Mont Blanc. Jeździliśmy m.in. w Courmaeyur, Chamonix, Zermatt, Cervinii – tyle jazdy w tylu zróżnicowanych miejscach, to był hit!

Właściwie, to każdy wyjazd z BFC był narciarsko udany. Tym bardziej, że Alpy oferują takie warunki, których nie da się przebić. Pogoda też zazwyczaj jest wspaniała, choć pamiętam tydzień, podczas którego tak sypał śnieg, że z łopatą musieliśmy chodzić, kopać i szukać samochodu, który zniknął pod białym puchem. Ale 90% wyjazdów, to tydzień pod cudnie operującym włoskim słońcem i zawsze ze śniegiem na stokach.

Niektórym trudno już sobie wyobrazić wyjazd bez… balu przebierańców, a Pan podobno bywa królem tej imprezy…
Lubię wprowadzać dużą dawkę uśmiechu i radości nie tylko do hotelowego lobby, ale i na alpejskie stoki. Zawsze szykuję przebrania wcześniej, lubię zaskakiwać i podejrzewam, że archiwa BFC pełne są śmiesznych zdjęć, na których w stroju teletubisia czy Krzyżaka wraz z kolegami szusujemy po trasach. Wiem, że hitem są moje przebrania w kobiece stroje. Bo w zestawieniu z moim poważnym zawodem radcy prawnego i słuszną posturą, groteskowy efekt jest gwarantowany. Byłem już góralką, tancerką samby z Rio de Janeiro, aniołem, demonem…

 

Najtrudniejszy moment?
Od wielu lat niezmiennie. Najtrudniejszy moment to koniec wyjazdu.